26.09.2025

Za momenty! Berin Hasenheide Cup 2025.


O dziwo, gramy naprawdę nieźle. Pierwszy mecz na 0:0, wyrównany, przeciwnicy mają swoje okazje, ale my też mamy, coś tam broni ich bramkarz, coś tam strzelamy minimalnie obok. Jakoś to się klei w środku, Antosz przejmuje, Antosz rozgrywa, Jimmy i Belina dryblują z przodu, Mario bezbłędnie kosi na stoperze. 

Drugi na 1:1, przeciwko drużynie zdecydowanie lepszej. I to jeszcze bramkę nam strzelają z szemranego karnego, podyktowanego jak już było po akcji, jakiś faul niby, ale i daleko od pola karnego się wydawał mieć miejsce i nic by z tej akcji i tak nic nie było. Awanturujemy się trochę, ale tak w eleganckim stylu, w końcu Niemcy są od 80 lat najłagodniejszym narodem Europy, tu już się nie ma co na serio pokłócić, patrzą na nas krzywo że się tak rzucamy, jednocześnie sędzia trzyma ordnung, no trudno, karny wpada, Hubert leci w inną stronę, trudno, drugi remis.

Trzeci mecz 1:0 do przodu, wymęczone, ale to trzeci mecz w obronie na zero, bo tego karnego przecież nie liczymy. Więc kurde pięknie działa obrona z Mario, Kubą i Kozą, i Huberto na bramce renesans jakiś na miarę Filippo Brunelleschiego przeżywa.

Ostatnie dwa grupowe mecze to już partyzancka popisówa. Oba wygrywamy po 3:0. Jeden z jakimiś knajpianymi lambadziarzami, drugi trochę głupio, bo z seniorami Hasenheide, których kilka miesięcy temu ograliśmy w finale w Krakowie. No ale przecież to w porządku chłopaki są, w ataku mają samego Jasona Momoę, nie obrażają się, że spuszczamy im solidne wciry. 

Wychodzimy do ćwierćfinału z pierwszego miejsca w grupie. Z gry nie tracimy żadnej bramki, strzelamy osiem. Kibice nam śpiewają, niosą nas przez tę fazę grupową jak Strasburger nenufary w "Nocach i dniach".


Ćwierćfinał idzie ciężko, ale nie beznadziejnie. Jakaś mieszanka młodych harpaganów, widać po strojach nawet, że zmiksowane towarzystwo jak reprezentacja Kataru w piłce ręcznej. Jeszcze jeden gość ma koszulkę Russia, co uruchamia bynajmniej nie historyczne tylko całkiem współczesne resentymenty. 

Niestety, na jakieś trzy minuty przed końcem napastnik przeciwników wkręca naszego obrońcę, kładzie Huberta, jeszcze zauważa, że rozpaczliwym wślizgiem Koza próbuje zablokować strzał tuż przed bramką, podbija piłkę i ta wpada do siatki.

To jest moment załamki. Było tak dobrze i odpadniemy przed strefą medalową!?!

Próbujemy, Mario wbiega odważnie ze stopera, uderza po ziemi, ale tuż obok. Tamci wybijają byle dalej. 

Zaczynamy atak na lewym skrzydle, to już będzie ostatnia akcja, Koza zagrywa do naszego berlińskiego napadziora Jimmy’ego. I leci na środek, prawie bez siły, ale to już sama końcówka, a nuż coś z tego wyjdzie.

Jimmy ma dobry drybling, mija obrońcę i leci na pełnej tuż przy linii końcowej. W polu karnym tłum jak w Galerii Krakowskiej, ale nawet w takim tłumie można się jakoś ustawić i następuje TEN moment, dla których gra się w piłkę po 40-stce. Trwa to pewnie ze 2-3 dziesiąte sekundy, oczy Jimmy'ego spotykają oczy Kozy, jest decyzja o dograniu, wiadomo, że piła będzie płaska i mocna w opór, że trzeba będzie nogę tylko zamienić na moment w ustawiony pod dobrym kątem słupek, piłka się tylko musi od niej odbić, żeby wpadła z tego metra do siatki, i tak się kurwa dzieje i krzyk jaki się w tej chwili z nas wydobywa jest krzykiem pierwotnym jak ryk berlińskiego niedźwiedzia.

Karne. Po trzy na drużynę.

Koza w cugu, więc podchodzi odważnie do pierwszego.

Cholera, daleko ten sędzia coś ustawił te piłkę. Na próbach przed meczem było bliżej. No i strzał beznadziejny, ni to w środek, ni to w bok, ni wysoko, ni nisko, bramkarz broni.

Teraz tamci.

Hubert broni! Rzuca się w prawo, a strzał bliżej środka, ale Hubert to dostrzega, zostawia nogę i mamy to. To znaczy jeszcze nic nie mamy, bo 0:0, ale wciąż w grze.

Wojtek Antosz obok bramki.

Tamci też obok.

Jimmy też obok. Jak nam teraz strzelą, to odpadamy.

Hubert znowu broni. Rzuca się w prawo, wyczuwa gościa, strzał był niezły, ale mamy to. To znaczy jeszcze nic nie mamy, ale strzelamy dalej.

Kuba Belina strzela. Pierdolnięcie pod poprzeczkę, nie ma co zbierać.

Znowu Hubert, no ale przecież nie obroni trzeciego….

A Hubert bang! Rzuca się tym razem w lewo, i znowu wyczuwa, rękę wyciąga daleko w bok i wygrywa nam te karne i awans do półfinału. To już nie jest Brunelleschi. To jest kurwa Leonardo Anioł Michał da Vinci.

Reszta jest nieważna. Choćbyś w kuli znalazł kanta, nie pokonasz Partyzanta! Drzemy się razem z liczącą siedem osób  grupą naszych kibiców. Największą na całym turnieju.

W półfinale dopiero ujawniają się nasze słabości. Sześć meczów za nami, gramy prawie bez zmienników, na chwilę wchodzi czasem Celina. Brakuje nam chociaż dwóch pełnoprawnych graczy, żeby czasem dychnąć i wprowadzić jakieś świeże rozegranie. Gramy ten mecz literalnie na przetrwanie na 0:0 do tych karnych. Z przodu nie ma już nic, z tyłu ratowanie dupy. Ale nieporozumienie między Mario a Jimmy'm daje bramkę przeciwnikom, pod koniec się trochę otwieramy, lecą 20-latki z kontrą na 2:0 i finał nie dla nas.


O trzecie miejsce gramy z Polar Penguins, w grupie ograliśmy ich 1:0, ale to nie był łatwy mecz. Szybcy są, dobrą dziewczynę mają na bramce. Na początku jeszcze coś próbujemy, jeszcze mamy swoje szanse, które niestety marnujemy. Ale padamy już na twarze, a nogi robią się giętkie jak wierzbowe gałązki. Wymęczeni przegrywamy i ten mecz 2:0 i kończymy na czwartym miejscu.

Jest wielka radość, nie ma pełnej euforii, minimalny niedosyt pozostaje.

A potem idziemy na makali czyli grillowane warzywa z halloumi w bułce jak kebab, popijamy ajranem, a potem jest nam mało jeszcze i na pikniku nad Szprewą gramy rundkę kosza i jesteśmy szczęśliwi jak wyhasane w wilgotnym lesie labradory.

A potem już tylko świętujemy i jednym okiem zerkamy na Niemcy - Francja na Euro kobiet i Sjoeke Nuesken jest tam Kozą, bo strzela na 1:1, a Ann-Katrin Berger jest Hubertem, bo w dogrywce wyciąga piłkę z linii epickim rzutem, a w serii karnych najpierw jednego strzela, a potem kolejnego broni i do półfinału wchodzą Niemki. Choć 110 minut grały w dziesiątkę.

A potem dalej świętujemy, w przegościnnym berlińskim domu u Bettiny i Huberta.

Mieć takie miejsca i zbierać takie chwile. To jest szczęście.

Skład:

Bramka: Hubert

Tyły: Cuprinescu, Mario, Koza

Środek: Wojtek Antosz

Przody: Kuba Belina, Jimmy

Wsparcie: Celina, Dzieciaki

1 komentarz:

Artek75 pisze...

Epickie! Za rok przyjade pomóc:)