
Legendarny żółty trykot, rudoblond loki i nienaganna moralnie postawa na boisku - takim zapewne zapamiętają go fani i koledzy z boiska. Zostawia swoją drużynę w trudnym momencie, ale kontrakt z TymonBetinum pozwala mu w każdej chwili przyjechać na Margarynę lub Koronę wspomóc Partyzanta w potrzebie. Nie ma natomiast, miejmy nadzieję, potrzeby martwienia się o samą ligę - tę Umberto Carlos zostawia jak dobrze naoliwioną maszynę. Jak do tego doszło, że chłopak z Kłudzienka na zalewanym powodziami Mazowszu stał się jednocześnie znakomitym bramkarzem i jednym z najpotężniejszych ludzi w polskiej piłce?
W dzieciństwie kopał od czasu do czasu, bo od piłki nożnej wolał koszykówkę i skandynawskie sagi ludowe. Zarywał noce na meczach Chicago Bulls z Juta Dżezz, w przerwach między kwartami rozkoszując się haiku Czesława Miłosza i zamglonymi zdaniami Josepha Conrada. Zainteresowania literackie przywiodły go do Krakowa, gdzie trafił do słynnej hipisowskiej komuny, zwanej Gertruderfamilie. Zanurzony w barwnym świecie wolnościowej idylli, nie zapomniał o swojej dziecięcej fascynacji autorem "Lorda Jima" i był bliski kariery naukowej na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Odchodzi u szczytu organizacyjnej sławy, zostawiając jednak mechanizm przygotowany tak, że jego dzieło nie może już nie być kontynuowane i przesłanie, aby liga pozostała profesjonalna w funkcjonowaniu, ale amatorska w duchu.
Koza
(z bloga PE)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz